Kuchnia ekwadorska jest bardzo charakterystyczna, zupełnie inna od naszej, podobno jedna z najlepszych w Ameryce Południowej. W zależności od tego w jakim rejonie kraju jesteśmy, możemy natknąć się na różnego rodzaju dania tradycyjne. W okolicach nadmorskich oczywiście zjemy pyszne i świeże ryby oraz owoce morza, natomiast w stolicy najpopularniejsze są dania mięsne.
Ekwador słynie z wysokiej jakości owoców, które są również eksportowane do Europy. W Polsce możemy kupić pochodzące z tego kraju banany, markuję czy papaję.
Ekwadorska kuchnia
Żeby zobaczyć cały asortyment różnego rodzaju tradycyjnej ekwadorskiej żywności warto odwiedzić typowy targ (miejsce dla ludzi o mocnych nerwach :)). Można tam kupić pyszne, świeże owoce, czekoladę na kilogramy 🙂 ale też żywe świnki morskie, ewentualnie już martwe, oskubane, gotowe do upieczenia, a nawet już upieczone… Oprócz świnek morskich możemy też nabyć kawałek świeżo upieczonego prosiaczka 🙂 Mnie ten widok lekko przeraził… Ale żeby poznać choć w pewnym stopniu kulturę Ekwadorczyków warto wybrać się na prawdziwy targ w Quito (Mercado Santa Clara lub Mercado Central) lub w Quence (Mercado 10 de Agosto). Oprócz żywności kupimy tam przepiękne kwiaty, czy też tradycyjne rękodzieło. Zresztą nie od dziś wiadomo, że żeby poznać kuchnię i ludzi w Ekwadorze, trzeba wybrać się tam, gdzie ich najwięcej, czyli najlepiej właśnie na targ!
Warto również spróbować tradycyjnych potraw ekwadorskich, te najbardziej znane to Ceviche, czyli marynowane krewetki lub inne owoce morza w polewie cytrynowej, podawane najczęściej z kukurydzą. To danie wyjątkowo przypadło mi do gustu, było pyszne! Jedyne co mnie trochę zawiodło to kukurydza… uwielbiam kukurydzę, zarówno konserwową jak i gotowane kolby, więc gdy na talerzu zobaczyłam opiekaną kukurydzę, aż ślinka mi pociekła, niestety kukurydza okazała się pastewna i w smaku nie przypominała tej którą zajadam się w domu 🙂
Kolejną potrawą charakterystyczną dla Ekwadoru jest Cuy, czyli pieczona w całości świnka morska, razem z ząbkami i pazurkami 🙂 jakoś nie miałam serca jej zjeść. W niektórych restauracjach można nawet wybrać sobie żywą świnkę, którą chcemy skonsumować… ja raczej otworzyłabym te klatki w których były trzymane i wypuściłabym je na wolność, a nie zjadła, dlatego pozostałam przy bardziej wegetariańskich potrawach.
Guatita to kolejna tradycyjna potrawa której nie spróbowałam, jest to gulasz z fragmentów żołądków wołowych, z dodatkiem fasoli, kukurydzy i innych tradycyjnych produktów. Jadam flaczki ale to danie jakoś mnie do siebie nie przekonało.
Jedzenie w tradycyjnych ekwadorskich restauracjach jest bardzo tanie, za 2-3$ można zjeść obiad składający się z zupy, dania głównego, deseru i soku. Należy jednak zwrócić uwagę na czystość jaka panuje w restauracji, ta najczęściej pozostawia wiele do życzenia. Najbardziej zaś zaskakującym dodatkiem jaki dostałam do obiadu była prażona słonina! Podobno miejscowy przysmak 🙂 Generalnie w Ekwadorze zawsze dostaniemy jako dodatek do jakiegoś dania banana podawanego na sto sposobów, najróżniejsze odmiany kukurydzy przyrządzane na milion sposobów (raz dostałam nawet prażoną :)), niestety żadna nie przypominała w smaku naszej tradycyjnej kukurydzy i świńską skórę – prażoną, pieczoną, smażoną, gotowaną… co kto chce 🙂
Ludzie w Ekwadorze
Ekwador jest krajem wielokulturowym, zamieszkałym przez 17 grup rdzennych mieszkańców oraz 27 różnych grup etnicznych. Ekwadorczycy są dumni ze swojego pochodzenia i większość mieszkańców nosi na co dzień swoje tradycyjne stroje, kultywuje tradycje i rozmawia w swoim rdzennym języku. Ludzie są szalenie mili, przyjaźnie nastawieni i zawsze chętnie służą pomocą 🙂 Przy tym wyglądają przepięknie w swoich kolorowych strojach, zawsze uśmiechnięci, po prostu bije od nich szczęściem i radością życia. Jak spojrzycie na zdjęcia poniżej, tej radości nie dostrzeżecie (kiepski ze mnie fotograf), musicie uwierzyć mi na słowo 😉
Ekwadorczycy są biednym narodem, około 70% mieszkańców żyje na skraju ubóstwa, trudnią się głównie uprawą roli, często jednak wyjeżdżają za granice kraju lub do większych miast w celach zarobkowych. Dlatego w większych miastach można spotkać przyjezdnych trudniących się głównie handlem i usługami. W Quito na każdej większej ulicy spotkamy stragany na których możemy kupić po prostu wszystko, zaczynając od żywności kończąc na rękodziele. Również dzieci starają się zarobić żeby wspomóc rodzinę, głównie sprzedając gazety albo czyszcząc buty.
Niesamowite wrażenie robią stroje noszone przez rdzenne Indianki, które rozpoznamy po różowym swetrze (wyglądającym najczęściej jakby nigdy nie widział wody ani detergentów :)), wełnianej spódnicy, kapelusiku, czarnych sandałach i wielkim różnokolorowym tobołku na plecach. Młode kobiety w tym tobołku często noszą najmłodsze potomstwo 🙂
Zawsze miło wracam wspomnieniami do tego wyjazdu! Kuchnia i ludzie w Ekwadorze to jeden z ciekawszych aspektów podróży do tego malowniczego kraju. Chociaż ekwadorskie smaki nie zrobiły na mnie dużego wrażenia, to sami Ekwadorczycy już tak. Uwielbiam ich pogodę ducha, głęboko zakorzeniony patriotyzm i radość z tego co się ma – cechy, których nam tak bardzo brakuje! Jeśli czujecie Ekwadorsko – Galapagowski niedosyt, to o tym co warto zobaczyć w Ekwadorze przeczytacie tutaj, a o tym co widziałam na Galapagos tutaj.
Co kraj to obyczaj jednakże tych małych świnek żal. Skąd się wzięło noszenie tych kapelusików przez kobiety? Podpatrywanie kolonizatorów?
Szczerze mówiąc nie mam pojęcia jaka jest historia wejścia kapelusików jako elementów stroju tradycyjnego 🙂 Ale niesamowite jest to że ludzie tak kultywują tradycję ! W Europie tego nie zaobserwujemy.
Czyli o tej śwince morskiej to prawda! Słyszałam, że w całości ląduje na talerzu. OMG
tak po zdjęciach patrząc trudno tu dostrzec tą ich radość życia…”zawsze uśmiechnięci, po prostu bije od nich szczęściem i radością życia” – tego bijącego szczęścia też zresztą nie;)
faktycznie jakoś nie pozowali uśmiechnięci do zdjęć 🙂 żeby się przekonać trzeba pojechać osobiście 🙂
Również należę do zwolenniczek uwalniania świnek morskich i chyba nie zdecydowałabym się na zjedzenie takiej… chociaż już taki prosiaczek jakoś mnie nie razi na talerzu. To chyba kwestia kultury i tego, że jesteśmy przyzwyczajeni do jedzenia wieprzowiny i nie jest to dla nasz takim szokiem.
Zrozumiem nawet zjedzenie pająka czy karalucha zamoczonego w czekoladzie, ale świnki bym nie tknęła…
Cóż, co kraj to obyczaj…
Kraj sam w sobie piękny, ale ze względów kulturowych nie wszystko może nam się w nim podobać – jakoś bierze mnie odraza na samą myśl, że taka włochata świnka morska jest zabita, obdarta ze skórki i upieczona… Chociaż inni jedzą psy, koty… My jemy świnie i krowy… Ktoś powie: co to za różnica. Ano różnica kulturowa.
Ciekawy wpis, dzięki za wiedzę 🙂
Pozdrawiam 🙂
Blog zapowiada się mega fajnie, będę czekać na kolejne inspiracje i
prace.